Premiera 14.XI.2014
Młode małżeństwo, Aldo i Monica, stara się znaleźć sposób na przetrwanie w kubańskim miasteczku
"Melasa" Carlosa Lechugi jest porównywana do "Miłości" Michaela Haneke. Zazdroszczę wyobraźni tym, którzy takie analogie wymyślają, choć zgadzam się, że jest to film o miłości bezwarunkowej i niemożliwej. Przed Moniką i Aldo nie stoi też żaden konkretny antagonista. Jest nim raczej świat zniszczony agresywną, kapitalistyczną gospodarką. Nie ma w nim miejsca na miłość. Miłość to kaprys i fanaberia. Fanaberią jest już scena otwierająca film. Ujęcie nagiej pary uprawiającej seks w opuszczonej hali nieczynnej cukrowni chciałoby zapowiadać, że przed nami jedna z owych pięknych arthousowych historii, od których nie będzie można oderwać wzroku. Nic bardziej mylnego. Na dobry arthouse w świecie Lechugi miejsca też zabrakło. "Melasa" się dłuży i drażni, a kolejne mikrozwroty akcji do niczego nie prowadzą. Trudno się pozbyć wrażenia, że gdyby bohaterowie zaczęli działać w pojedynkę, wszystko mogłoby się ułożyć i nabrać tempa. Dla nich najważniejsze jest jednak bycie razem. Małżeńska relacja krępuje ich ruchy, ale oni zdają się lubić to skrępowanie. Dzięki niemu nic nie muszą. Bezpiecznie stoją w miejscu. Wraz z nimi na narracyjnych mieliznach tkwi też historia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.